niedziela, 24 stycznia 2016

24 I 2016r

Las to magiczne miejsce, pełne tajemnic i niespodzianek. Przyznaje, że jestem na tyle tchórzem, że sama do niego bym nie poszła. Na szczęście mam moja siostrę i psa, którzy zawsze towarzyszą mi w wędrówkach. Jako, że przeprowadziłam sie do Sanoka mam teraz pełno przepięknych lasów pod nosem. Nawet nie muszę wsiadać w samochód aby mieć blisko. Praktycznie codziennie rano spacerujemy po lasach, a mamy tu na prawdę piękne, szkoda, że zdjęcia tego nie oddają. Dzisiaj wybrałyśmy się na "Białą górę" i nareszcie wzięłyśmy aparat dzięki czemu zrobiłyśmy parę zdjęć i mogłam wreszcie stworzyć posta.

Zaczęłam też biegać z Rufusem, bo ten pies ma niespożytą energię, a zaczęłam z nim trochę trenować więc nie chcę spuszczać go ze smyczy, szczególnie w lesie. Po za tym tu w Sanoku jest dużo psiarzy i ciągle ich spotykam, a że Rufus raczej przyjacielem wszystkich psów nie jest to musi być trzymany
na smyczy. Pracujemy nad tym aby dogadywał się z psami i czasem nawet udaję się, że spotkamy psa z którym Rufek świetnie się bawi ale musi być to uległy psiak. Wszystko zmieniło się po tym jak kiedys pogryzł się z psem koleżanki, od tamtej pory tylko niektóre psy toleruje.
Uczymy też się chodzić na smyczy , tak razem.
On Nie ciągnąć, aja konsekwencji, której bardzo mi brakuje... Bo te maślane oczka się tam słodko patrzą, albo a nieh sobie powącha, niech popatrzy i tak nauczył się , że jak zacznie uparcie ciągnąć to poluzuje mu smycz. Teraz dziwię się, że ciągle boli mnie bark  i że ślizgam się na lodzie, gdy mnie pociągnie. Kolczatkę też odstawiłam i zamieniłam ją na szelki, myślałam, że w nich będzie mocniej ciągnął ale o dziwo nie. Marzą mi się szelki typu "sled" takie jak maja np psy przy rowerze, ale dość sporo kosztują. Narazie kupiłam pas biodrowy do którego przyczepia się smycz z amortyzatorem, myślę że to ułatwi mi bieganie z psem, bo trochę zamortyzuje w razie gwałtownego zatrzymania czy szarpnięcia.

Marzy mi sie również wzięcie udziału w dogtrekkingu ale o tym innym razem.
Tym czasem zostawiam was z fotkami z dzisiaj :)
































piątek, 22 stycznia 2016

23 I 2016r

Czas na relację z naszej wyprawy do Włoch, a konkretnie na Sycylię do Siracusy.
Dwa dni spędziliśmy w samochodzie. Rufus w klatce, która niestety okazała się trochę za niska i nie mógł się wyprostować, teraz wiem, że potrzebuje wyższej klatki bo po tylu godzinach biedak wychodził z niej zgarbiony co na pewno nie było przyjemne. Na szczęście miał dużo miejsca aby spokojnie się położyć. Ścianki i podłogę transportera wyłożyłam starą kołdrą żeby nie obijał się o pręty przy hamowaniu. Dostał dwie tabletki na uspokojenie i w sumie był spokojny, ale nie jestem pewna czy to dzięki nim bo gdy wypróbowywałam je w domu to różnicy nie widziałam, może po prostu nie wiedziałam na co zwrócić uwagę. W każ dym razie obyło się bez nerwów. Na początku trochę się wiercił, ale po godzinie był już wzorowym pasażerem. Robiliśmy pauze co około 2,5 - 3h i dostał niestety jedynie dwie saszetki mokrej karmy, ale niestety miewa chorobę lokomocyjną więc nie chciałam ryzykować tym bardziej, że klatka była wyłożona materiałem i ciężko było by to wyczyścić w razie "wpadki". Cóż więcej mogę napisać? Droga bez większej atrakcji bo całe alpy przejechaliśmy nocą, jedynie nasze piękne Tatry zobaczył Rufus ale niestety zdjęcie i karta na którym było przepadło :(

W końcu po męczonej drodze, szczególnie dla kierowcy, dotarliśmy na miejsce. Rufus nie czół się tam komfortowo i pierwszy dzień spędził pod stołem, czasem wychodził a potem szedł spać pod stół. Na szczęście szybko się przyzwyczaił i kolejne dni zachowywał się jak u siebie.
Wychodziliśmy na spacery dookoła betonowych bloków i uliczek, jedyny kawałek zieleni był koło kościoła, a reszta trawy była około 30 min marszu od domu. Z czego chodziło tam pełno ludzi i puszczonych luzem psów w typie amstaffów, które niby tylko się patrzyły, ale jednak czułam respekt i widziałam oczami wyobraźni jak rzucają się na Rufkę, jedyny pomysł jaki przyszedł mi do głowy aby go troszkę zabezpieczyć to kolczatka obrócona kolcami na zewnątrz. Chociaż wiem, że to by nie pomogło. Najlepszym wyjściem było unikać tego miejsca. Ale tam było tak pięknie! Klify, fale, bezkresne morze i tyle przestrzeni. Tylko to dziwne osiedle z dziwnymi typami z amstaffami, cane corso itp u boku jakoś przerażali. ale mniejsza z tym. Ważne, że obyło się bez pogryzień itp.
Okryłam też w Rufusie radość z ciągnięcia. Może nadawałby się do zaprzęgu ? ;)
Jako, że nie miał gdzie się tam wybiegać luzem braliśmy go wieczorami na taki duży plac i ciągną nas na deskorolce, wyglądał na zadowolonego i nie chciał przestawać, powiedziałabym, że do zmęczenia ale on się chyba nigdy nie męczy, no może tylko w lecie gdy są upały.
Myślę nad zakupem Mountain bording i jeżdżeniu z nim po polach, ale to zobaczymy na wiosnę.iego
Drugą atrakcją było dla Rufiego było morze. Pierwszego dnia opił sie tej wody jak smok i potem sikał ciągle, bo niestety nerki wysiadają od słonej wody. Później już nie miał ochoty jej pić... Pierwszy jego kontakt z morzem był śmieszny, ale to mam gdzieś filmik więc postaram się wrzucić.
I tak większość wyjazdu spędziliśmy nad morzem, gdzie siostra i chłopak łowili ryby, a on im asystował. Na początku nie potrafił chodzić po skałach i poobijał sobie mordkę, pozdzierał łapki , ale w końcu śmigał jak profesjonalista ;) Włoskich psów nie lubił, ludzi też. Jedynie polubił małego murzynka i sąsiadkę. Zjadł pierwszy raz w życiu owoce morza, w których się zakochał dosłownie je pochłaniał. Moja mama oczywiście karmiła go i karmiła bo przecież "on taki chudy". Z resztą jak nas wszystkich bo podobno jesteśmy jak "chude jak 5 minut". Syndrom babci ?
Ogólnie jeśli chodzi o ten wyjazd to uważam, że dla psa, szczególnie takiego jak mój, który nie przepada za obcymi psami i uwielbia biegać luzem i jest raczej "psem lasu", a nie kanapowcem to nie była to udana wycieczka. Większość Siracusy to bloki i beton, jedynie w parkach dla dzieci i miejscach typowo turystycznych, gdzie pełno ludzi jest trochę zieleni. Więc pozostają spacery po chodnikach z psem, który niestety nie umie chodzić przy nodze, bo jego pani brak konsekwencji i cierpliwości eh... ale za to płaci za to bólem całego barku. Za głupotę się płaci czy coś w tym stylu.

Najfajniejszą częścią całego wypadu był powrót.
Tym razem Alpy widzieliśmy za dnia. Były cudowne! Choć w sumie to mało powiedziane, nie znam słowa jakim mogłabym je opisać... Te domki na wzgórzach, lasy, zamki i miasteczka zbudowane na szczytach gór po prostu magia. Gdyby ktoś dał mi taką szanse już mieszkałabym w Alpach i pasła krowy Milka ;) ah... marzenia.
Oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie za trzymali się nad krystaliczną górską rzeką, zimną jak lód, do okoła niej były białe kamienie a woda była taka błękitna <3 a w tle widzieliśmy góry. Rufus oczywiście napił się wody ale ta była tak czysta, że pewnie nawet i my moglibyśmy ją pić, w sumie siostra piła i żyje do dziś ;) Rufus w tej scenerii wyglądał fantastycznie, a ja oczywiście źle ustawiłam aparat z tego wszystkiego i zdjęcia wyszły kiepskie... eh życie.

Podsumowując, wycieczka była lepsza dla nas- ludzi, a Rufus tylko tyle że nie musiał siedzieć w hotelu. Tak czy siak następnym razem nie jestem pewna czy zabiorę go tam ze sobą. Okaże się za rok.

W DRODZE





































AUSTRIA