Czas na relację z naszej wyprawy do Włoch, a konkretnie na Sycylię do Siracusy.
Dwa
dni spędziliśmy w samochodzie. Rufus w klatce, która niestety okazała
się trochę za niska i nie mógł się wyprostować, teraz wiem, że
potrzebuje wyższej klatki bo po tylu godzinach biedak wychodził z niej
zgarbiony co na pewno nie było przyjemne. Na szczęście miał dużo miejsca
aby spokojnie się położyć. Ścianki i podłogę transportera wyłożyłam
starą kołdrą żeby nie obijał się o pręty przy hamowaniu. Dostał dwie
tabletki na uspokojenie i w sumie był spokojny, ale nie jestem pewna czy
to dzięki nim bo gdy wypróbowywałam je w domu to różnicy nie widziałam,
może po prostu nie wiedziałam na co zwrócić uwagę. W każ dym razie
obyło się bez nerwów. Na początku trochę się wiercił, ale po godzinie
był już wzorowym pasażerem. Robiliśmy pauze co około 2,5 - 3h i dostał
niestety jedynie dwie saszetki mokrej karmy, ale niestety miewa chorobę
lokomocyjną więc nie chciałam ryzykować tym bardziej, że klatka była
wyłożona materiałem i ciężko było by to wyczyścić w razie "wpadki". Cóż
więcej mogę napisać? Droga bez większej atrakcji bo całe alpy
przejechaliśmy nocą, jedynie nasze piękne Tatry zobaczył Rufus ale
niestety zdjęcie i karta na którym było przepadło :(
W końcu po
męczonej drodze, szczególnie dla kierowcy, dotarliśmy na miejsce. Rufus
nie czół się tam komfortowo i pierwszy dzień spędził pod stołem, czasem
wychodził a potem szedł spać pod stół. Na szczęście szybko się
przyzwyczaił i kolejne dni zachowywał się jak u siebie.
Wychodziliśmy
na spacery dookoła betonowych bloków i uliczek, jedyny kawałek zieleni
był koło kościoła, a reszta trawy była około 30 min marszu od domu. Z
czego chodziło tam pełno ludzi i puszczonych luzem psów w typie
amstaffów, które niby tylko się patrzyły, ale jednak czułam respekt i
widziałam oczami wyobraźni jak rzucają się na Rufkę, jedyny pomysł jaki
przyszedł mi do głowy aby go troszkę zabezpieczyć to kolczatka obrócona
kolcami na zewnątrz. Chociaż wiem, że to by nie pomogło. Najlepszym
wyjściem było unikać tego miejsca. Ale tam było tak pięknie! Klify,
fale, bezkresne morze i tyle przestrzeni. Tylko to dziwne osiedle z
dziwnymi typami z amstaffami, cane corso itp u boku jakoś przerażali.
ale mniejsza z tym. Ważne, że obyło się bez pogryzień itp.
Okryłam też w Rufusie radość z ciągnięcia. Może nadawałby się do zaprzęgu ? ;)
Jako,
że nie miał gdzie się tam wybiegać luzem braliśmy go wieczorami na taki
duży plac i ciągną nas na deskorolce, wyglądał na zadowolonego i nie
chciał przestawać, powiedziałabym, że do zmęczenia ale on się chyba
nigdy nie męczy, no może tylko w lecie gdy są upały.
Myślę nad zakupem Mountain bording i jeżdżeniu z nim po polach, ale to zobaczymy na wiosnę.iego
Drugą
atrakcją było dla Rufiego było morze. Pierwszego dnia opił sie tej wody
jak smok i potem sikał ciągle, bo niestety nerki wysiadają od słonej
wody. Później już nie miał ochoty jej pić... Pierwszy jego kontakt z
morzem był śmieszny, ale to mam gdzieś filmik więc postaram się wrzucić.
I tak większość wyjazdu spędziliśmy nad morzem, gdzie siostra i
chłopak łowili ryby, a on im asystował. Na początku nie potrafił chodzić
po skałach i poobijał sobie mordkę, pozdzierał łapki , ale w końcu
śmigał jak profesjonalista ;) Włoskich psów nie lubił, ludzi też.
Jedynie polubił małego murzynka i sąsiadkę. Zjadł pierwszy raz w życiu
owoce morza, w których się zakochał dosłownie je pochłaniał. Moja mama
oczywiście karmiła go i karmiła bo przecież "on taki chudy". Z resztą
jak nas wszystkich bo podobno jesteśmy jak "chude jak 5 minut". Syndrom
babci ?
Ogólnie jeśli chodzi o ten wyjazd to uważam, że dla psa,
szczególnie takiego jak mój, który nie przepada za obcymi psami i
uwielbia biegać luzem i jest raczej "psem lasu", a nie kanapowcem to nie
była to udana wycieczka. Większość Siracusy to bloki i beton, jedynie w
parkach dla dzieci i miejscach typowo turystycznych, gdzie pełno ludzi
jest trochę zieleni. Więc pozostają spacery po chodnikach z psem, który
niestety nie umie chodzić przy nodze, bo jego pani brak konsekwencji i
cierpliwości eh... ale za to płaci za to bólem całego barku. Za głupotę
się płaci czy coś w tym stylu.
Najfajniejszą częścią całego wypadu był powrót.
Tym
razem Alpy widzieliśmy za dnia. Były cudowne! Choć w sumie to mało
powiedziane, nie znam słowa jakim mogłabym je opisać... Te domki na
wzgórzach, lasy, zamki i miasteczka zbudowane na szczytach gór po prostu
magia. Gdyby ktoś dał mi taką szanse już mieszkałabym w Alpach i pasła
krowy Milka ;) ah... marzenia.
Oczywiście nie bylibyśmy sobą
gdybyśmy nie za trzymali się nad krystaliczną górską rzeką, zimną jak
lód, do okoła niej były białe kamienie a woda była taka błękitna <3 a
w tle widzieliśmy góry. Rufus oczywiście napił się wody ale ta była tak
czysta, że pewnie nawet i my moglibyśmy ją pić, w sumie siostra piła i
żyje do dziś ;) Rufus w tej scenerii wyglądał fantastycznie, a ja
oczywiście źle ustawiłam aparat z tego wszystkiego i zdjęcia wyszły
kiepskie... eh życie.
Podsumowując, wycieczka była lepsza dla
nas- ludzi, a Rufus tylko tyle że nie musiał siedzieć w hotelu. Tak czy
siak następnym razem nie jestem pewna czy zabiorę go tam ze sobą. Okaże
się za rok.
W DRODZE
AUSTRIA