czwartek, 21 kwietnia 2016

Kleszcze i obroża Foresto

Wiosna to piękna pora roku.
Wraz z nią budzą się żaby, pojawiają się motylki, przychodzą na świat sarenki i kwitną kwiaty, ale też pojawiają się małe potworki czyli kleszcze, które spędzają sen z powiek właścicielom psów i kotów. Sama już w tym roku wyrwałam z siebie kleszcza, a ile z mojego psiaka to już straciłam rachubę...
Przyszedł więc czas aby zabezpieczyć Rufusa przed tymi niechcianymi gośćmi. Wypróbowałam już wiele metod odstraszania tych owadów: obroże, kropelki, spreje i różne były tego efekty.
Obroża, której używałam była firmy "Pchełka" i szybko traciła swoją moc, szczególne gdy pies się zmoczył, więc w ciągu sezonu na kleszcze zużywałam ich dużo. Kropelki w sumie tylko raz używałam, ale nie pamiętam marki, w każdym razie denerwowało mnie, że były dość drogie a krótko działały bo chyba zaledwie 4 tygodnie. Sprej "Fiprex" był chyba najlepszy, ponieważ spokojnie wystarczał mi na cały sezon i mogłam w razie potrzeby po prostu spryskać psa bo był pod ręką. Niby miał działać około miesiąca ale ja stosowałam go co około 2 tyg i wtedy nie było kleszczy.
W tym roku zdecydowałam się na obroże "Foresto" firmy Bayer. Miałam na nią smaczka już w tamtym roku ale cena mnie trochę odstraszała. Zauważyła, że teraz strasznie jest rozreklamowana i dzięki temu przypomniałam sobie o niej. Przekonało mnie do niej to, że jest wodoodporna bo Rufus lubi pływać i to że działa przez 7-8 miesięcy, a przy okazji nie śmierdzi jak tańsze obroże.
Swoją obroże zamówiłam na allegro bo nigdzie w okolicy nie mogłam jej znaleźć i kosztowała mnie 100 zł.
Pierwsze wrażenie po wyciągnięciu jej z fajnego, metalowego pudełeczka to to, że nawet gdy jest nowa wygląda na trochę starą przez swój kolor i jej wykonanie wydaje się trochę mizerne, mam wrażenie, że nie wytrzyma ona ponad pół roku i że się urwie podczas szalonych zabaw mojego psa.
Na razie mam ją bardzo krótko, więc nic więcej nie mogę powiedzieć. Za jakiś czas pojawi się kolejny post o tej podobno cudownej obroży i zobaczymy jak się będzie spisywała, jak długo przetrwa i czy będę musiała znów pozbywać się z psa tych małych potworków.


A wy jakie macie sposoby na kleszcze ?
Używaliście obroży Foresto ?



Pudełeczko:



Obroża:

 Tak prezentuje się na Rufiego szyjce:



środa, 20 kwietnia 2016

Życie bez psa...





Każdy kto mnie zna wie, że nie wyobrażam sobie życia bez psa.
Jeśli zaczynając od początku to miłością do psów zaraził mnie mój wujek miłośnik owczarków niemieckich, który kiedyś z nami mieszkał i miał wspaniałą sunię o imieniu Kora, która już wtedy była dla mnie ważna istotką w moim życiu. Jej śmierć bardzo przeżyłam, choć miałam wtedy zaledwie 10 latek.
Do dziś pamiętam książkę o rasach psów, którą miał wujek to dzięki niej teraz odróżniam prawie wszystkie rasy psów, to na niej nauczyłam się czytać ;)

Zawsze marzyłam o własnym psiaku. Najpierw o cocker spanielu, którego chciałam kupić za pieniążki, które dostałam na komunie, w sumie to był jedyny powód dla którego czekałam na ten sakrament ;)
I tak czekałam i czekałam, ale doczekałam się jedynie chomika. Później kota, którego wyprowadzałam na smyczy bo nie miałam psa. Ciągle w listach do św. Mikołaja prosiłam o szczeniaka i wszelkie zabawki jakie miałam to zazwyczaj były psy, a jak trafił się owczarek niemiecki to frajda na całego ;)
Uwielbiałam jeździć do wujka bo tam mogłam szaleć z jego owczarkiem, albo do babci na wieś gdzie mieszkał najmądrzejszy pies jakie w życiu znałam - kundelek Tiger.
Aż w końcu przeprowadziliśmy się z rodziną na wieś. Pewnego dnia pojechaliśmy do znajomych, a ich suczka miała szczeniaczki. Nasza babcia chciała jednego, więc zabraliśmy go do siebie i za kilka dni mieliśmy go zawieść do niej, ale oczywiście wszyscy pokochali tą małą kluseczkę, która tak śmiesznie jadła z miseczki. I sunia została u nas. Mama nazwała ją Punia i tak przeżyła z nami trzy wspaniałe lata, jeździła z nami na wycieczki, chodziła na spacery i była oczkiem w głowie mojej mamy, a ja uczyłam się opieki nad psiakiem, uczyłam ją z siostrą sztuczek, bawiłyśmy się z sunią w przeróżne zabawy, budowaliśmy dla niej tory przeszkód i choć miałyśmy koleżanki to z nią zawsze było więcej frajdy. Wszystko skończyło się gdy pewnego dnia uciekła z domu i wpadła pod samochód... To był straszny dzień w domu płakali wszyscy...

Po niej długo nie było w naszym domu psa. Więc zaprzyjaźniłyśmy się z siostrą z pewnym kundelkiem o imieniu Puszek, który gdy tylko uciekł z łańcucha wędrował do nas i chodził z nami na długie spacery, czasem u nas nawet spał, aż w końcu jego właściciel się przeprowadził i zabrał psiaka ze sobą...
Później przewinęło się przez moje życie jeszcze wiele psów, o których opowiem przy innej okazji bo ten post nie miałby końca. Tak czy siak byłam zbyt młoda na to aby w 100% odpowiedzialnie i należycie zaopiekować się psem, dlatego dopiero teraz z czystym sercem uważam, że powinnam mieć psa.
Kiedyś większość spraw związanych z psem była zależna od rodziców: oni decydowali co piesek jadł, o jego szczepieniach itp. Ja mogłam jedynie wyprowadzać go na spacery, dawać jeść, pielęgnować, bawić się z nim i przeznaczać kieszonkowe aby kupić mu nową zabawkę lub smakołyk ;)

Teraz jest inaczej.

Dzięki doświadczeniu jakie zdobyłam przy tamtych psiakach i latach pogłębiania wiedzy na ich temat mogę świadomie stać się właścicielem psa. Nie twierdze oczywiście, że jestem jakąś specjalistką bo do niej wiele mi brakuje, ale jakieś tam podstawy opieki nad psiakiem znam. Teraz wiem, ile kosztuje utrzymanie szczęśliwego, zdrowego psa, ile czasu trzeba mu poświęcić i ile nie raz kosztuje mnie to wyrzeczeń.  Nie mogę po prostu wstać i jechac gdzieś na cały dzień, czy weekend bo muszę albo zabrać ze sobą Rufusa albo namówić siostrę aby z nim została, co nie zawsze jest łatwe, a wiem że to mój psiak i nie mogę wymagać aby na każde zawołanie się nim opiekowała. Pierwszą myślą gdy wstaje zazwyczaj nie jest śniadanie czy makijaż tylko spacer z moim wilczkiem, a on nie zadowoli się 15 minutowym obchodem, więc przynajmniej te 30-40 min muszę mu poświęcić z samego rana, później w południe wypadałoby wybrać się na dłuższy spacer więc gdy tylko mam czas wędrujemy nie raz po 2-3 godzinki, a że tereny mamy przepiękne, las, pola, rzeka, łąki to nie chce się wracać do domu. Wieczorem znów 30-40 min, a gdzie w tym wszystkim czas na po za "psie" życie?
A jeśli chodzi o koszty to wliczam w to karmę, smakołyki, zabawki, smycze (które lubi przegryźć ) szampony, szczotki, szczepienia i inne wizyty u weterynarza, czipowanie, paszport... wszystko kosztuje jakby zsumować pieniążki wydane na psiaka w ciągu chociażby ostatniego roku to miałabym niezłe wakacje. Ale cóż, miłość do futrzaka wygrywa, a po za tym dla mnie to sama przyjemność opiekować się tym stworkiem.


Wniósł w moje życie tyle dobra, że nie sposób to ocenić.
Dzięki niemu nie brakuje mi ruchu, bo chcąc nie chcąc muszę ruszyć tyłek z domu i nie siedzę tyle przed komputerem. Nauczyłam się odpowiedzialności. Mam kompana do spacerów i nie muszę nikogo prosić, żeby ze mną powędrował kilka kilometrów, on zawsze jest na to chętny. Gdy mam gorszy dzień on zawsze jest przy mnie, przytuli ten swój słodki ryjek i od razu lepiej. Zawsze cieszy się gdy wracam do domu.

Jedyny minus z posiadania mojego czworonoga to to, że gdy nie ma mnie choć jeden dzień przy nim to strasznie za nim tęsknie, i że  okropnie boję się dnia w którym go zabraknie na tym świecie...

Podsumowując życie bez psa było by o wiele gorsze...



Tak wyglądał gdy miał 4 miesiące :)



Ze mną:







wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozcięta łapka...


Rufus to wulkan energii, uwielbia biegać jak szalony ale niestety czasem źle się to kończy...
Ostatnio jak zwykle poszłam z nim nad rzekę żeby mógł trochę popływać, ale woda była bardzo brudna i wysoka więc nie miał ochoty do niej wejść, nawet za patykiem. W związku z tym bawił się jedynie na brzegu. Lubie to miejsce ponieważ zazwyczaj nie ma tam ludzi ani psów, czasem jedynie jakiś wędkarz i tyle. Nie muszę się martwić, że Rufus pogryzie się z innym psem czy pogoni sarnę bo ich tu nie ma. ale do rzeczy... Podczas ostatnich wygłupów rozciął sobie łapkę, a wszystko przez "mądrych" ludzi, którzy nie raczą zabrać ze sobą szklanych butelek, a nie raz jeszcze specjalnie je rozbijają i tak moje psisko musiało nadepnąć na którąś i prawie przeciął sobie ścięgno w tylnej łapce. Od razu popędziłam do domu i opatrzyłam zakrwawioną łapkę nie wyglądało to dobrze,, więc zaczęłam szukać weterynarza, który w sobotę po południu mnie przyjmie. Na szczęście okazało się, że bardzo blisko mam Centrum weterynarii San Wet, które serdecznie polecam. Czekaliśmy dwie godzinny w kolejce bo było naprawdę dużo zwierzaków w przychodni. W końcu nadeszła nasza kolej. Rufus oczywiście w kagańcu żeby nie odgryzł rąk weterynarzowi, bo jeszcze mu się nie raz przydadzą ;) Pies po tym jak warczał złowieszczo na weterynarza dostał znieczulenie dzięki któremu zasnął i nareszcie wet mógł obejrzeć ranną łapkę. Okazało się , że miał dużo szczęścia bo nie zostało rozcięte ścięgno, choć było blisko i skończyło się na dwóch szwach i zastrzyku. I tak otumaniony piesek wrócił do domku i długo odpoczywał. Tak mi go było szkoda gdy patrzyłam jak zasypia po tym znieczuleniu. Pomyślałam wtedy o tym jak ludzie, muszą podejmować ciężką decyzje gdy trzeba uśpić ich psa, gdy widzą jak zasypia i już nigdy się nie obudzi... to musi być okropne przeżycie, mi łzy stanęły w oczach gdy on tylko bezwładnie opadał na podłogę, choć wiedziałam, że się obudzi... Mam nadzieję, że moich zwierzaków nigdy to nie spotka.




Czekając w poczekalni widziałam dwa psy: jeden to schorowany staruszek owczarka colie, a drugi malutka chihuahua w ciąży.
Rozmawiałam dużo z właścicielką dwunastoletniego owczarka, opowiadała jak to jej psiak całe życie był zdrowy, nawet nigdy nie rozciął łapki, a teraz wszelkie badania są negatywne, psiak ma poniszczone drogi moczowe, chory pęcherz, nerki, miał gorączkę, ciężko dyszał, jego oczka były przekrwione i ledwo chodził, było mi go tak bardzo szkoda, psa i właścicielki bo było widać, że bardzo go kocha.
Po tej historii zdałam sobie sprawę jak trudno będzie pożegnać kiedyś mojego Rufuska, teraz ma dopiero trzy latka i mam nadzieję, że jeszcze wszystko przed nim, ale kiedyś przyjdzie czas gdy też będzie takim staruszkiem. Co prawda znam psy , które do ostatnich dni były zdrowe i żwawe więc mam nadzieje, że i Rufi taki będzie i życzę tego wszystkim psiakom.

Drugim spotkanym psiakiem była chihuahua, mała, ruda ale za to grzeczna i nie szczekała jak szalona jak większość tych małych piesków, które znam.  Od razu było widac, że wkrótce będzie mamusią. Właściciele przywieźli ją na USG i oczywiście nakupili jej witamin i karmę dla suczek w ciąży więc wydawały by się wszystko super i pewnie i tak jest, ale tak się zastanawiam po co ? Po co rozmnażać nasze zwierzaki? Nie brakuje hodowli gdzie można kupić przedstawiciela tej rasy.  Jestem zdania, że właśnie tylko z dobrych hodowli lub schronisk powinno się nabywać psiaki, a rozmnażać tylko w renomowanych hodowlach. Rozumiem też rozmnażanie w celu przekazania genów np psiaka który ma super predyspozycje do sportów, osiąga świetne wyniki itp wtedy to wszystko ma sens. Ale rozmnażanie naszych domowych pupili żeby zostać "babcią" bo przecież nasza "psia córeczka" chce mieć dzieci i przy okazji można sobie zarobić...
W przypadku tej psinki i tak jeszcze nie jest źle bo przynajmniej dbają o nią i szczeniaczki, też będą pod opieką weterynarza, ale ile zwierzaczków nigdy nie widzi weta, ani rodzic ani szczeniaczki...?

Pomijam fakt, że sprzedaż szczeniaczków po za zarejestrowanymi hodowlami jest nielegalna ...


















Zapomniałam przyznać się, że Rufus posiada instagram ...
Wystarczy kliknąć w ikonkę.
Zapraszam :)



środa, 13 kwietnia 2016

Nowa pasja Rufusa

Hej :)

Jako że ostatnio mamy piękna pogodę i mieszkam 20 min drogi piechotą od rzeki San, prawie codziennie jesteśmy z Rufusem nad rzeczką. Kiedyś trochę bał się wody, ale najwyraźniej przełamał swój strach, bo teraz nie ma spaceru żeby nie wskoczył szczęśliwy do wody, a jeszcze jak wrzucę mu patyk i może po niego płynąc to już w ogóle jest w raju :) Nawet jeśli tego nie zrobię, to on sam znajdzie sobie jakąś gałąź i wyciągnie na brzeg. Rozmiar bez znaczenia, byle tylko dał radę unieść. I tak potrafi kilka godzin dziennie, ale ma to swoje plusy, bo dzięki takiej zabawie później resztę dnia jest spokojny, ma lepszy apetyt i ćwiczy mięśnie, które zauważyłam że troszkę mu się rozbudowały. Pomijam fakt, że wracam później cała mokra z takiego spaceru , bo ciężko uciec przed zimnym prysznicem ,
gdy cały mokry otrzepie się akurat obok mnie, chyba zapomniał, że lany poniedziałek już był ;)

Trenujemy też chodzenie na smyczy i jest odrobinkę lepiej, ale jeszcze długa droga do perfekcji.

Zmieniliśmy też dietę odkąd dowiedziałam się, jaki tak na prawdę skład ma karma Chappi i od teraz Rufus wcina Brit'a. Szczegóły w następnej notce.

W połowie maja wybieram się ze znajomymi i psem w Bieszczady na Wetlinę. Będzie to pierwszy raz Rufusa w górach, co prawda był też ze mną w Alpach ale po górach nie chodziliśmy, więc to pierwsza taka prawdziwa wyprawa :) Pierwszy raz też będzie jechał autobusem, mam nadzieję że będzie to udany wypad bo nie mogę się już doczekać :) Kocham góry, długie spacery i mojego psa, a w połączeniu to już w ogóle raj <3 Na pewno zdam relacje z wycieczki ;)

Od maja również idziemy na szkolenie na psa towarzyszącego i może wreszcie nauczę się pracować z Rufusem bo przyznaję, że ciężko nakłonić go do czegoś i opanować jego entuzjazm i energię, a smaczki podczas spaceru mogą nie istnieć...